Owoce morza, które w końcu wjechały na stół, zaskoczyły nas minimalizmem środków. Były posolone i delikatnie czosnkowe. I tyle. Żadnych nadzwyczajnych przypraw, ziół czy jarzyn. Do tego świeżutkie pieczywo, ćwiartki limonek i oliwa na wypadek, gdyby było nam jej za mało. Były to najlepsze ośmiornice, krewetki i małże, jakie dane mi było kiedykolwiek zjeść. Ich sekret tkwił na pewno w niezwykłej świeżości – zostały połowione trochę przed tym, jak je pochłonęliśmy. Ale myślę też, że często kluczem do kulinarnego sukcesu jest uniwersalna zasada – less is more. Im mniej, tym lepiej.
Swoje krewetki postanowiłam urozmaicić jedynie posiekaną na świeżo natką pietruchy, bo uwielbiam jej smak w połączeniu z subtelnym aromatem podsmażonej krewetki.
Składniki na 2 osoby:
- 3 ząbki czosnku
- nieco oliwy z oliwek
- kilka gałązek naci pietruszki
- szczypta soli
- świeża bagietka pszenna
Krewetki płuczemy i osuszamy. Siekamy czosnek na drobne kawałki – osobiście preferuję cienkie plasterki, bo lubię widzieć czosnek :). Na patelni rozgrzewamy oliwę. Gdy jest odpowiednio gorąca wrzucamy czosnek i skręcamy ogień. Pamiętajmy, że czosnek jest absolutnie fenomenalny zeszklony, lecz nie do przyjęcia zwęglony ;) Czosnek ma to do siebie, że nazbyt intensywnie przysmażony nie zyskuje, a traci – dostaje nieznośnej goryczki. Za chwilę wrzucamy krewetki. Delikatnie solimy. Może się zdarzyć, że oddadzą nieco wody i podsmażanie na moment stanie się duszeniem. Nie przejmujmy się tym, po prostu podkręćmy ogień. Woda wyparuje i znów pozostanie jedynie oliwa.
Teraz siekamy drobno natkę. Bezpośrednio przed wyłączeniem ognia sypiemy na krewetki. Podajemy ze świeżym pieczywem i lampką schłodzonego białego wina, względnie - dobrym piwem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz